W 1925 roku na łamach „Głosu Lubelskiego” ukazał się artykuł Romana Ślaskiego (prezydenta miasta w roku 1939 – przyp. red.), w którym wspomina naukę w Gimnazjum Lubelskim w czasie okupacji rosyjskiej. Porusza on nieznane dotąd szerszej publiczności fakty nt. atmosfery, jaka wówczas panowała wśród młodzieży:
Czem była szkoła rosyjska dla nas? Uczyliśmy się pod przymusem, a na wychowawców patrzyliśmy, jak na zwykłych policjantów, którzy szpiegują każdy nasz krok. Nie było ich zadaniem urabiać nasz charakter i czuwać nad rozwojem naszego umysłu. Chodzili oni podsłuchiwali, czy uczniowie nie mówią na korytarzu lub w miejscach ustępowych po polsku, przyczepiali się do mundurów, do gałsztuków, nawet nie pozostawiali bez kontroli naszego mieszkania i wpadli tam znienacka, aby coś tam złapać i wyszpiegować. Musieliśmy się kryć przed niemi i uczyć, jak zmyślać najróżnorodniejsze historje, aby tylko uśpić ich czujność w stosunku do nas. Jednem słowem nienawidziliśmy tych naszych wychowawców. Nawet jeżeli w ich gronie był i porządny człowiek, nam oddany pedagog, to często nie odróżnialiśmy go i mylny nieraz sąd o nim wydawaliśmy. Jak niesprawiedliwie zachowaliśmy się wobec Hieronima Łopacińskiego (od 1884 do 1904 r. był profesorem filologii i historii -przyp. red.) , nie niedocenialiśmy i naszego prefekta Ks. Szyszkowskiego, który w tym okropnym systemie musiał tak lawirować i działać, aby pozostawić chociaż jeden wykład religji w języku polskim. Udawało mu się to drogą innych koncesji wobec kierownictwa gimnazjum, wobec którego starał się być przyjemnym i oddanym powierzchownie, ale jednocześnie najsumienniej czuwał nad nami, dawał nam mądre nauki, chociaż myśmy tego do statecznie nie doceniali.
Wobec takich stosunków dla młodzieży, pozostawało jedno wyjście: politykować i uzupełnić samej wszystkie braki szkoły. Gorące serca młode potęgowały w sobie nienawiść do szkoły i przysposabiały się do walki z nią. Tajne koła i tajne organizacje były dla nas tą dobrą szkołą, która odsłaniała nam prawdziwe drogi i zaprawiała nas do walki o Polskę. Uczyliśmy się na tajnych zebraniach nie tylko historji Polski lecz literatury, przyrody, języków i innych przedmiotów. Każdy z nas musiał przejść przez stopniowo rozszerzające się kursa tajnych kompletów. Każdy na nich był i uczniem, a potym i sam wykładał.
Atmosfera szkoły rosyjskiej dla ostatniego pokolenia była zbyt duszna i czuliśmy wszyscy, źe tak dalej żyć nie można. W społeczeństwie starszym sprawa polska wchodziła na nowe tory i wzmacniał się wysiłek solidarny całego narodu. Wśród młodzieży coraz więcej zaostrzał się stosunek wrogi do szkoły rosyjskiej. Nie mogliśmy się inaczej zachować, kiedy całe społeczeństwo przechodziło ze stanowiska biernego do opozycji. Nie zrozumieliśmy tylko, jakie metody chce zastosować starsze społeczeństwo w walce o przyszłość Polski. Nie zastanawialiśmy się nad tem, że te metody mogą być różne, a należy wybrać takie, które skuteczniej prowadziłyby do celu i odpowiadałyby interesom narodowym. Młodzież politykowała, ale nie była politykami. I jeżeli Naród Polski decydował na walkę to młodzież czuła jedno, źe ta walka musi być otwarta i bezwzględna ze szkołą rosyjską.
W takim nastroju spędzaliśmy rok za rokiem. Zmieniali się dyrektorowie: Tokarew, Chołodowskij, Wereszczsgin, Szymanowskij, zmieniali się inspektorzy: Tolubiejew, Miehalskij, Djakonow, przybywali nowi profesorowie, a nawet to i tamto w szkole uległo lekkiej modyfikacji, jak system dzienników, kontrola zadanych lekcji, a jednak ta sama szkoła pozostawała w swej treści i nasza wobec niej opozycja.
Ile było zatargów z władzami szkolnemi i o co? Liczne ciekawe historje każdemu z nas się przypominają. Jeden z poważniejszych wypadków miał miejsce w 1904 roku w czasie t. zw. drewonasażdienja, kiedy w szeregach wojskowych pogonili nas do parku Bronowickiego, aby tam asystować przy sadzeniu drzew, dokonanego z polecenia rządu.
Zaprotestowała wtedy młodzież przeciwko gonieniu jej środkiem ulicy, jak wojsko i część opuściła park Bronowicki, aby udać się pod gimnazjum i tam potłukła szyby. Wydaleni koledzy w oczach wszystkich wzrośli na bohaterów. Strajk wtedy wisiał już w powietrzu.
W Lublinie strajk rozpoczął się przypadkowo i niezależnie od strajku w innych gimnazjach. W poniedziałek dnia 30 stycznia 1905 r, uczniowie wystąpili przeciwko nauczycielowi matematyki Bodarewskiemu, z powodu jego niesprawiedliwości. Dyrektor usunął dwóch uczniów zupełnie niewinnych. Młodzież zwróciła się przeciwko dyrektorowi i gremjalnie poszła do sali, gdzie wezwano dyrektora i żądaliśmy, aby przybył kurator. To było przyczyną strajku i dopiero później przesłano żądanie szkoły polskiej pocztą. Kiedyśmy szli do sali, to jednolity nastrój opanował wszystkich, od klas najniższych. Stanął blady dyrektor przed zdecydowaną postawą młodzieży i usłyszał, źe z nim nie chcemy gadać, a żądamy tylko wezwania kuratora. Nie mogła ujść bezkarnie taka wielka manifestacja uczniowska i ponieważ kilkunastu z nas otrzymało zawiadomienie, źe nie będą następnego dnia do szkoły wpuszczeni, wtedy wszyscy, znów gremjalnie, udaliśmy się, ale po to, aby złożyć żądanie polskiej szkoły. Policja i kozacy zamknęli dostęp do gimnazjum. Już więcej tam nikt z polaków nie wrócił i strajk był rozpoczęty.
Źródło:
„Głos Lubelski”, 1925 nr 247, [http://bc.wbp.lublin.pl/dlibra/docmetadata?id=6487&from=&dirids=1&ver_id=&lp=1&QI= – dostęp listopad 2014]
Gmach Gimanzjum Męskiego w Lublinie, [fot.], [http://bc.wbp.lublin.pl/dlibra/docmetadata?id=84&from=&dirids=1&ver_id=&lp=1&QI= – dostęp listopad 2014]
Dodaj komentarz