Garbów w tamtych latach rozwijał się pod względem przemysłowym. Kiedy dobra Garbowskie przeszły na własność pana B. Broniewskiego, powstała tam gorzelnia i dwie cegielnie, a w budowie była cukrownia. Plany obejmowały również kolejkę podjazdową do przystanku Drzewce oraz połączenie telefoniczne z Lublinem. Wśród projektów znalazły się także browar, młyn parowy i fabryka wyrobów wełnianych. Dzięki temu, lokalna społeczność, zwłaszcza robotnicy i małorolni chłopi, miała zapewnioną pracę przy licznych przedsięwzięciach budowlanych.
Ceny ziemi wzrosły, a za 200 rubli nie można było już kupić nawet jednej morgi ziemi. Mieszkańcy z uznaniem mówili: „Dobrze, że Garbów kupił człowiek z głową, teraz i nam jest lżej o grosz, bo za hrabiów nic podobnego nie było”. Dawniej bogactwo właścicieli przejawiało się w luksusowych koniach z Berlina bez ogonów, psach z Paryża bez uszu, srebrzystych bażantach i białych łabędziach, ale to kosztowne hobby nie miało żadnej wartości dla miejscowej ludności.
Dzięki staraniom proboszcza, księdza A., rozpoczęto budowę nowego, murowanego kościoła, na którą zbierano się od 20 lat. Na plac budowy zwieziono już ponad 7 tysięcy fur kamienia, który sprowadzano z odległych terenów aż pod Baranowem. Chłopi ponosili ciężar dostaw materiałów budowlanych, a panowie dopiero później zajęli się zwożeniem cegieł z Lublina.
Proboszcz, znany z przystępności i wyrozumiałości, swoją działalnością wpłynął również na zmniejszenie pijaństwa w Garbowie. Zmienił też charakter lokalnych uroczystości, takich jak wesela czy chrzciny, które wcześniej odbywały się przez kilka dni z ogromną ilością alkoholu. Teraz ceremonie te były krótsze i bardziej kulturalne, a goście często składali datki na budowę kościoła zamiast na wódkę i piwo.
Inaczej przedstawiała się sytuacja z wikarym, księdzem G., którego arogancja i brutalność budziły niezadowolenie wśród parafian. Słynął z tego, że rozstrzygał konflikty przy pomocy pięści, co przysparzało wiernym wiele przykrości, a nawet bólu. Był znany z ordynarnych wyzwisk kierowanych do parafian, którzy błagali go o spełnienie posługi religijnej. Jeden z najszerzej komentowanych incydentów miał miejsce podczas pogrzebu, gdy ojciec chował swoje dziecko. Zgodnie z miejscowym zwyczajem, przed opuszczeniem trumny do grobu uchylano jej wieko. Wikary G. zdecydowanie sprzeciwił się temu i na cmentarzu, na oczach wszystkich, pobił ojca.
Inny skandal wydarzył się, gdy ksiądz G. zastępował proboszcza, który musiał wyjechać z powodu budowy kościoła. Franciszkowa Jerzyna z kolonii Sieprawic przyszła do kancelarii parafialnej, aby zapłacić za pogrzeb męża. Miała tylko 10 rubli, a należność wynosiła 15 rubli. Nie miała nic do zastawienia, nawet dobrej chustki. Wikary nie wykazał zrozumienia – w odpowiedzi na brak pełnej sumy, uderzył kobietę i wyrzucił ją za drzwi. Przez całą drogę powrotną do domu łkała nie z powodu żalu po zmarłym mężu, ale z bólu i wstydu, że została pobita przez księdza.
Po takich wydarzeniach ludzie w dni świąteczne zbierali się w grupy i komentowali zajścia. „Dobrze, że ten ksiądz nie jest feldfeblem, dopiero by zapiekałby rocie” – mówił młody rezerwista. Inni zastanawiali się, czy lepiej złożyć skargę do biskupa czy do sądu gminnego. Ale w końcu dochodzili do wniosku, że takie działania i tak nie przyniosą rezultatu.
Źródło:
Kurjer / redaktor i wydawca Stanisław Korczak. – R. 3, nr 119 (26 maja 1908)