22 maja 1912 roku w samo południe w Wąwolnicy wybuchł tragiczny pożar, który w ciągu zaledwie godziny obrócił w ruinę niemal całe miasteczko. Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza i dramat setek rodzin.
Pożar objął praktycznie całą miejscowość, niszcząc domy, zabudowania gospodarcze i sklepy. Ludzie, próbując ratować swój dobytek, wynosili rzeczy na obszerny rynek, licząc, że tam będą one bezpieczne. Niestety, płomienie były tak silne, że nawet te ruchomości spłonęły doszczętnie. Większość mieszkańców – około 400 rodzin – nie zdążyła wynieść niczego ze swoich domostw. Stracili wszystko, pozostając jedynie w tym, co mieli na sobie.
Zaraz po pożarze do akcji pomocy przystąpił miejscowy komitet, a także mieszkańcy okolicznych wsi, dostarczając żywność i podstawowe produkty. Jednak skala tragedii była zbyt wielka, by lokalna społeczność mogła sama zaradzić skutkom kataklizmu. Ponad 1500 osób pozostało bez dachu nad głową, odzieży i jakichkolwiek środków do życia.
Dlatego też zaapelowano do mieszkańców miasta i całej guberni, prosząc o wsparcie dla pogorzelców. Podkreślano, że w każdym domu znaleźć się mogą zbędne ubrania, buty, pościel czy inne niepotrzebne rzeczy, które mogłyby pomóc ocalałym w przetrwaniu.
Zbiórką darów i ich dystrybucją zajął się proboszcz parafii w Wąwolnicy – ksiądz Biały. Osoby chcące wesprzeć ofiary pożaru mogły kierować pomoc na adres parafii w Wąwolnicy (poczta Nałęczów). O pomoc apelował także Henryk Wierciński na łamach „Nowej Jutrzenki”.
Źródło:
Nowa Jutrzenka : tygodniowe pismo obrazkowe : wychodzi co czwartek, 1912, R. 5, nr 23