Twój koszyk jest obecnie pusty!
Wspierając portal ryneklubelski.pl, pomagasz nam tworzyć rzetelne, lokalne treści – bez reklam. W dowód wdzięczności za wsparcie cykliczne przekażemy Ci książkę. Szczegóły: buycoffee.to/ryneklubelski
Opowieść o modzie na zabawkę „Bo-Jo” to cenny drobiazg. Niby błahostka – dziecięca zabawa – a jednak potrafi coś powiedzieć o pomysłowości mieszkańców w jednym z najtrudniejszych okresów XX wieku.
W okresie międzywojennym – i jeszcze na krótko przed wybuchem wojny – wśród lubelskiej młodzieży dużą popularnością cieszyła się zabawa w JO-JO. Te mechaniczne krążki na sznurku, sprowadzane głównie z zagranicy, były symbolem nowoczesności i „światowości” tamtych lat. Jednak wraz z nadejściem wojny, a szczególnie po zajęciu Lublina przez Niemców we wrześniu 1939 roku, dostęp do tego typu towarów został niemal całkowicie odcięty.
W okupacyjnym mieście, gdzie braki dotyczyły już nie tylko luksusów, ale i rzeczy podstawowych, dzieci i młodzież musiały zadowolić się tym, co było dostępne – a często wręcz tworzyć swoje zabawki samodzielnie. Tak właśnie narodziła się moda na „Bo-Jo”.
Bo-Jo, jak opisywano w ówczesnej lokalnej prasie (np. w zachowanych numerach konspiracyjnych i półoficjalnych gazetek), było niezwykle prostą zabawką. Papierowa kulka, owinięta w kolorową bibułę i zawieszona na cienkiej gumce, stanowiła okupacyjny odpowiednik ekskluzywnego JO-JO. Zabawka była lekka, tania, a przy tym efektowna. Dawała wiele radości – i możliwość popisania się zręcznością.
Na ulicach Lublina można było wówczas zobaczyć grupki chłopców i dziewcząt wywijających tą „gałką” z zadziwiającą wprawą. Ruchome targowiska i bazary stawały się miejscem nieformalnych pokazów i zawodów. Nawet sprzedawcy potrafili zademonstrować swoje umiejętności, przyciągając uwagę dzieciaków i przypadkowych przechodniów.
Warto jednak pamiętać, że za tą pozornie beztroską modą krył się cień wojennej rzeczywistości. Ulice, po których biegały dzieci z Bo-Jo, były jednocześnie świadkami łapanek, przemarszów wojsk, egzekucji i codziennej niepewności. W takich realiach każda forma odskoczni – każda możliwość choćby chwilowej ucieczki w świat dziecięcej zabawy – nabierała szczególnego znaczenia.
Nie brakowało też zgrzytów. Jak donosiły relacje z epoki, niektórzy przechodnie – trafieni przypadkowo wirującą kulką – nie kryli irytacji. Młodzi adepci tej sztuki tłumaczyli z uśmiechem, że to przecież nic innego, jak wyraz zazdrości ze strony dorosłych, którym „nie wypadało” bawić się tak piękną zabawką.
Źródło:
Pomagamy
Chcesz zamówić artykuł sponsorowany?
Szukaj ofert na Linkhouse i Whitepress
Obserwuj nas
Dodaj komentarz