Twój koszyk jest obecnie pusty!
Wspierając portal ryneklubelski.pl, pomagasz nam tworzyć rzetelne, lokalne treści – bez reklam. W dowód wdzięczności za wsparcie cykliczne przekażemy Ci książkę. Szczegóły: buycoffee.to/ryneklubelski
Minęła niedawno Wielkanoc – czas pełen rodzinnego ciepła, pachnących mazurków i odświętnej atmosfery. Dziś często spędzamy te dni w domowym zaciszu, z telewizorem w tle lub spacerując po miejskich bulwarach. Ale jak wyglądały święta ponad sto lat temu, na lubelskiej wsi? W archiwalnym numerze Kurjera z 1909 roku odnaleźliśmy barwny opis wydarzenia, które przyciągnęło tłumy mieszkańców Garbowa i okolic – wielkanocnego przedstawienia teatralnego.
W drugi dzień świąt wielkanocnych w Garbowie, w niepozornej szopie miejscowej straży ogniowej, zrobiło się gwarno, tłoczno i… teatralnie. Zorganizowano tam amatorskie przedstawienie, podczas którego wystawiono dwie sztuki: komedię Korzeniewskiego pt. Majster i czeladnik oraz krotochwilę Jaroszyńskiego Fatalista. Aktorzy byli amatorami – wielu z nich po raz pierwszy stanęło na scenie – ale jak podkreślał Kurjer, poradzili sobie z zadaniem znakomicie, ku wielkiemu zadowoleniu licznie zgromadzonej publiczności.
I rzeczywiście, widownia dopisała aż nadto. Szopa strażacka dosłownie „pękała w szwach”, a spóźnieni widzowie musieli zawrócić z powodu braku miejsc. Tego wieczoru Garbów stał się małą stolicą kultury.
W przerwach między aktami nie było nudy – dziarsko przygrywała orkiestra amatorska z Kurowa, wprawiając publiczność w jeszcze lepszy nastrój. Zwieńczeniem wieczoru były monologi wygłoszone przez dwóch panów – oznaczonych w relacji literami S. i L. Szczególnie pan L. zdobył serca widowni – zarówno „pierwsze rzędy”, jak i „galerja” słuchały go z entuzjazmem, doceniając kunszt i naturalny talent oratorski.
To nie była inicjatywa żadnego oficjalnego komitetu czy instytucji. Przedstawienie zorganizowała inteligentna młodzież z Garbowa i okolic, która poświęciła swój wolny czas, by – jak pisał ówczesny dziennikarz – „uprzyjemnić choć na chwilę nasze szare, monotonne wiejskie życie”. Pomocny okazał się też administrator Garbowa, pan B. Broniewski, który udostępnił miejsce oraz zadbał o niezbędne dekoracje i rekwizyty.
Co najciekawsze, już wtedy mówiło się, że to nie ostatnia tego typu inicjatywa – i że warto byłoby, by w kolejnych przedstawieniach udział wzięła także młodzież włościańska.
Relacja z 1909 roku to nie tylko ciekawostka sprzed lat – to również przypomnienie, że kultura oddolna miała się u nas całkiem dobrze. Tam, gdzie brakowało sal teatralnych i estrad, ludzie potrafili własnymi siłami stworzyć przestrzeń dla wspólnego przeżywania sztuki, emocji i radości ze spotkania. W Garbowie przed ponad wiekiem scena urosła w szopie, kurtyna to pewnie była kocem, a światła – lampą naftową. Ale było serce, była pasja i był entuzjazm publiczności.
Może warto dziś wrócić do tej idei? Może Garbów i inne miejscowości Lubelszczyzny znowu mogą stać się sceną dla lokalnych pasjonatów?
Źródło:
Pomagamy
Chcesz zamówić artykuł sponsorowany?
Szukaj ofert na Linkhouse i Whitepress
Obserwuj nas
Dodaj komentarz