Sklep

Konto

Gdzie lublinianie spędzali czas wolny w latach 50.?

Lata 50. to czas, gdy Polska budowała swoją nową powojenną rzeczywistość – z ówczesnym entuzjazmem, nadzieją i planem sześcioletnim pod pachą. Lublin, jak inne miasta, żył w rytmie „ludzi pracy”. Ale nawet najciężej pracujący potrzebują chwili wytchnienia. Gdzie zatem odpoczywali mieszkańcy Lublina w tamtym czasie? Jak wyglądała ich rozrywka, gdy w końcu mogli wyjść z fabryk, urzędów i warsztatów?

W pogodną sobotę czy niedzielę Lublin pustoszał. Wrotków – dziś dzielnica, wtedy bardziej podmiejski azyl – przyciągał tłumy. Łąki nad Bystrzycą i okolice tzw. Starego Lasu tętniły życiem. Rodziny z dziećmi, młodzież, a także nieco starsi lublinianie rozkładali koce, grali w siatkówkę, kąpali się w rzece lub po prostu odpoczywali w cieniu drzew.

Dużą popularnością cieszyła się też śluza na Wrotkowie – ze względu na różny poziom wody i atrakcje hydrotechniczne była miejscem ciekawym i chętnie odwiedzanym.

W niedziele rano pociągi i autobusy z Lublina były przepełnione – wszyscy chcieli złapać trochę wakacyjnego słońca nad Wisłą. Najczęściej wybierano Puławy i Kazimierz Dolny. Tam plaże pękały w szwach, a leniwa Wisła służyła jako naturalny basen i szlak wodnych wycieczek. Statki parowe kursujące po rzece były tak oblegane, że niektórzy musieli czekać na następny rejs. Czysta woda, płytkie brzegi, miękki piasek i zielone wzgórza – nie trzeba było więcej.

Chociaż pogoda zachęcała do przebywania na świeżym powietrzu, wielu mieszkańców chętnie korzystało także z oferty kulturalnej. W Parku Miejskim (dziś Park Saski) odbywały się koncerty, występy zespołów młodzieżowych, tańce i recytacje. Szczególnym entuzjazmem cieszyły się zespoły akordeonistów i chóry – ich występy gromadziły tłumy.

Teatry również miały pełne sale. Teatr im. Osterwy grał klasykę – np. „Męża i żonę” Fredry. W Domu Oficera (dzisiejszy Teatr Muzyczny) pokazywano bardziej współczesne sztuki. Kto zaś wolał kino, mógł wybrać się do jednego z kilku lubelskich kin – Apollo, Robotnika, Rialto czy Przodownika – gdzie grano filmy węgierskie, francuskie, radzieckie, a nawet czechosłowackie.

Nie każdy miał siłę czy chęć na dalsze wyprawy. Wielu lublinian wybierało więc spacery po mieście i wizytę w jednym z barów. Jednak nie wszystkie doświadczenia były pozytywne. Bar „Popularny” przy ul. Kościuszki – choć nazwał się pięknie – zyskał w oczach mieszkańców łatkę… „Niepopularnego”. Jeden z czytelników relacjonował, jak przez ponad pół godziny czekał na kartę dań, by w końcu otrzymać ozorek z brudnym nożem. Gdy zrezygnowany klient poprosił o widzenie z kierownikiem, kelnerka zapytała z rozbrajającą szczerością: „A co pan chce od tego noża?”…

Organizacje turystyczne nie próżnowały. PTTK i Orbis organizowały jednodniowe i weekendowe wycieczki do Nałęczowa, Kazimierza, Puław i innych „miejscowości wczasowych”. Uczestnicy nie tylko zwiedzali, ale często też brali udział w występach artystycznych, koncertach czy pogadankach o pięknie ojczystego krajobrazu.

Źródło:

Sztandar Ludu : pismo Polskiej Partii Robotniczej, 1953, R. 9, nr 197

W tym miesiącu wspierają Nas:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *