Twój koszyk jest obecnie pusty!
To była środa, wieczór, który zapadł nagle jak zasłona — a wraz z nim niebo pękło i runęło na Lubelszczyznę. Nad województwem przeszedł front burzowy, tak potężny i nieubłagany, że wydawało się, iż sam wiatr postanowił pokazać ludziom swoją siłę.
Burza, która przyszła z południowego zachodu, rozciągnęła się pasem szerokim na ponad trzydzieści kilometrów, sunąc na północny wschód. A wicher? Ten tańczył z prędkością ponad dwudziestu metrów na sekundę — jak rozwścieczony demon.
Nie było w tym tańcu litości. Drzewa łamały się jak zapałki, a słupy telefoniczne padały jeden po drugim, pękając wzdłuż linii jakby wojna przeszła tędy na nowo. Za Niedrzwicą wichura przerwała linię w stronę Kraśnika, odcinając kontakt nie tylko z tym miastem, ale i z Janowcem, Biłgorajem oraz Jarosławiem. Z Zamościem i Chełmem również zerwano więzy — jakby huragan chciał nas odciąć od reszty świata.
Nie minęło wiele czasu, gdy nad Majdankiem wiatr zakpił sobie z ludzi jeszcze mocniej. Piaszczysta kurzawa przesłoniła horyzont, a potem powaliła słupy telefoniczne w stronę Piask, zmieniając prostą drogę komunikacji w pobojowisko splątanych kabli.
Kiedy ucichło — a cisza po burzy zawsze brzmi jak dzwon żałobny — w teren ruszyły kolumny monterów. Ich praca trwała do późnej nocy, a rankiem, o szóstej, wznowili naprawy. Pocztowcy, ludzie z sercem i hartem, pracowali bez chwili wytchnienia, bez przerwy obiadowej. To dzięki nim wieczorem znowu popłynął głos przez kable, znowu zadzwonił telefon.
Ale huragan nie wybierał. Na ulicach Bychawskiej, Pawiej, Dalekiej — tam, gdzie ludzie śpią spokojnie w czerwcowe wieczory — zrywał dachy z domów jak papierowe. Nie oszczędził Drożdżowni Lubelskiej, nie oszczędził szkoły przy Bychawskiej. Elektrownia również oberwała: sieci przewodów, lampy uliczne, bezpieczniki, izolatory — wszystko pogięte, zerwane, poplątane jak pajęczyna wiatru.
Na Majdanku wichura dokonała prawdziwego spustoszenia. Dachy dwudziestu baraków zniknęły w powietrzu, wiatr przewrócił drzewa jak patyki i zniszczył budynki, których ściany pamiętały tragedie wojny. Straty? Ponad dwa miliony złotych — suma, która nie mówi wszystkiego o strachu i o rozpaczy tych, którzy tam mieszkają i pracują.
A przecież pogotowie sieciowe jeszcze długo po burzy odbierało wezwania — ponad siedemdziesiąt — bo żywioł nie znał litości.
Źródło:
Sztandar Ludu : pismo Polskiej Partii Robotniczej, 1947, R. 3, nr 213
W tym miesiącu wspierają Nas:
Zostań naszym partnerem. Zapoznaj się z pakietami reklamowymi
od 49 zł / miesiąc
Pomagamy
Obserwuj nas
Dodaj komentarz