Twój koszyk jest obecnie pusty!
Był rok 1923, kiedy w Bychawie, miasteczku w samym sercu Lubelszczyzny, rozgorzały gorące dyskusje o przyszłości polskich dzieci. Z troską i nadzieją mieszkańcy – wraz ze starostą Krauzem – podjęli decyzję, która miała odmienić życie całej społeczności: zbudować nowoczesną, siedmioklasową szkołę powszechną.
Decyzja zapadła niemal jednogłośnie — 14 lipca 1923 roku na zebraniu gminnym, w atmosferze zapału i wspólnoty. Mieszczanie bychawscy ofiarowali pod budowę dwie morgi ziemi, w najpiękniejszym zakątku miasta. To miał być symbol odrodzenia polskiego szkolnictwa — mocny fundament niepodległej Polski.
Plan szkoły opracował powiatowy inżynier Krauze, kierując się ministerialnymi wytycznymi. I tu zaczyna się historia nieco gorzka, bo mieszkańcy Bychawy — pełni zaufania i posłuszeństwa — nie kwestionowali projektu. Nie pytali o skalę budynku, ani o koszty utrzymania. „Gminie planu roztrząsać nie wypadało” — pisze autor artykułu, bo plan przyszedł od samego rządu, który obiecał pieniądze.
I tak oto stanął w Bychawie budynek niemal monumentalny: trzy kondygnacje, 31 pomieszczeń, w tym kilkanaście dużych sal lekcyjnych. Był niczym pałac — symbol dumy i nowoczesności. Ale z czasem ta duma zaczęła przygasać.
Bo o ile mieszkańcy gminy wywiązali się niemal w całości z własnego wkładu finansowego, o tyle rządowe dotacje przychodziły powoli i skąpo. Zamiast obiecanych sum, do kasy budowlanej docierały niewielkie transze — 70 tysięcy złotych na 230 tysięcy potrzebnych. Pożyczka długoterminowa? Owszem, obiecano 50 tysięcy — ale jej w Bychawie nie zobaczono.
Komitet budowlany — pełen dobrej wiary — nie przerwał jednak prac. Nie chciał zostawić murów na pastwę deszczu, śniegu i ludzkich kpin o polskim nieudacznictwie. Zadłużył się więc na kilkadziesiąt tysięcy złotych, by ratować to dzieło, bo — jak pisał autor artykułu czasopisma „Orzeł Biały” — „komitetowi chodziło nade wszystko o honor narodu polskiego”.
Tymczasem do drzwi komitetu zaczęli pukać wierzyciele. W większości biedacy — robotnicy, furmani, drobni dostawcy — płakali i prosili o zapłatę za wykonaną pracę i dostarczone materiały. Brak pieniędzy powodował narastający dramat: jak dokończyć szkołę, skoro nawet na dach blaszany nie starczało pieniędzy, a nikt nie chciał już dawać kredytu?
W tle tego dramatu pobrzmiewały pytania retoryczne: Czy Państwo nasze tak zubożało, że nie stać go na wykończenie szkoły powszechnej? Czy naprawdę ważniejsze są dworce kolejowe i mosty, niż budynek, w którym polskie dzieci uczą się i rosną na obywateli?
Zakończenie tego tekstu to niemal błaganie o rozsądek — by dać tej szkole życie, by otworzyć ją jak najszybciej, a nawet rozważyć, czy w tym budynku nie powinna działać także szkoła rzemieślnicza. Autor z pasją wskazuje, że dzieciom polskim potrzeba dziś nie tylko wiedzy książkowej, ale i umiejętności zawodowych, które pozwolą im godnie żyć i pracować.
Tak oto w Bychawie stanął gmach, który miał być symbolem nowej Polski — a stał się także świadectwem jej problemów: biurokracji, braku pieniędzy i rozdźwięku między rządowymi obietnicami a rzeczywistością lokalnej społeczności.
Źródło:
Orzeł Biały : tygodnik, wychodzi na każdą niedzielę. – R. 2, nr 16 (18 kwietnia 1926)
W tym miesiącu wspierają Nas:
Zostań naszym partnerem. Zapoznaj się z pakietami reklamowymi
od 49 zł / miesiąc
Pomagamy
Obserwuj nas
Dodaj komentarz