W poniedziałek 20 lipca 1931 roku o godzinie 7-mej wieczorem zaczęło się w Lublinie chmurzyć i zerwał się porywisty wicher, który niebawem przeszedł w huragan. Po kilku minutach całe miasto spowite zostało w ciemnościach, raz po raz rozjaśnianych błyskawicami. Co chwilę Lublinem wstrząsał potężny huk gromu. Następnie lunął niezwykle ulewny deszcz, który szybko zamienił się w nawałnicę. Deszcz lał całą falą tak, że o metr nic widać nie było. Nawałnica ta miała skutki wprost katastrofalne i wyrządziła ogromne szkody w mieście naszem, a także i w jego okolicach. Jak podawał wówczas „Światowid”, siła huraganu była tak duża, że dachy zrywane były z domów jak papier.
„Siła huraganu była tak duża, że dachy były zrywane jak papier”
Pierwsze informacje w prasie ukazały się nazajutrz od tego feralnego dnia. Już wtedy donoszono o olbrzymich zniszczeniach, szczególnie w okolicach ul. Fabrycznej, Zamojskiej i 1-Maja, gdzie straszliwa trąba powietrzna zerwała wszystkie dachy z domów, wywróciła drzewa i płoty oraz połamała słupy telegraficzne. Jednakże najwięcej informacji zamieszczono w numerze 196 „Ziemi Lubelskiej”, gdzie bardzo szczegółowo opisano ten straszliwy poniedziałek.
„Posiew zniszczenia i śmierci w Lublinie. Przedmieścia Lublina w gruzach. Zniszczone fabryki – zabici i ranii – Miasto w ciemnościach – Telefony nieczynne – Wojsko ratuje.
Rozpoczęło się od Zemborzyc, gdzie burza zniszczyła 22 zagród gospodarskich, zabijając znaczną ilość świń i bydła. 4 osoby zostały ranne. Na Wrotkowie lunął deszcz a następnie na ówczesną wioskę, z szaloną szybkością runęła trąba powietrzna, porywając po drodze drzewa i kopy zboża. Orkan jednak nie wyrządził większych szkód. Pod jego podmuchem rozleciało się kilka stodół i chałup (łącznie 12 budynków). Jedna stodoła została przerzucona prawie o pół kilometra w kierunku miasta.