16 lipca 1923 roku miasto nasze było świadkiem ogromnego pożaru w Śródmieściu. Spalił się dach oraz sufit 2 piętra budynku poczty głównej przy Krakowskim Przedmieściu.
Wcześniej mieściła się tam stacja telefonów miejskich i zamiejskich, całe urządzenie telegraficzne, Hughes, archiwa i akta. Tak więc Lublin tego dnia stracił najważniejsze narzędzia komunikacji. Lecz czego się tutaj można się było spodziewać. Belkowanie między drugim piętrem a strychem było drewniane, a sam sufit trzcinowaty.
Autorzy artykułu w „Głosie Lubelskim”, do którego dotarłem, bardzo krytycznie wypowiadali się o akcji ratunkowej. Wręcz nie pozostawili po niej suchej nitki. Wyrzucali miastu brak dobrej jakości sprzętu gaśniczego:
Zajeżdżają woziki i wózki strażackie; jedna czy dwie drabinki rozsuwane na wysokość półtora metra…
Dzielni strażacy i ich dowódcy rwą się do ratowania, ale czem i na czem mają ratować? … zabawkami dziecięcemi czy narzędziami straży ogniowej gdzieś z zapadłej Pipidówki?
Wyekwipowanie naszej straży ogniowej – toć to „idealna” parodia tego, co powinno mieć miasto 100-tysięczne do własnej obrony przed ogniem.
W akcji ratowniczej brał udział I, II, III pluton zawodowej miejskiej straży. W sumie ogień gasiło 50 osób. Straże ochotnicze w sile 40 osób, ochraniały gmach od strony ul. Kołłątaja. Pożar wybuchł w wyniku niedostatecznego zabezpieczenia połączeń telegraficznych. Prawdopodobnie doszło do zwarcia instalacji.
Praktycznie niedługo po zakończeniu akcji ratunkowej zebrała się Komisja z inicjatywy wiceprezesa dyrekcji Mokszyckiego, złożona między innymi z lubelskich architektów: inż. Kędzierskiego, inż. Smoluchowskiego, p. Łaszkiewicza i inż. Kelles-Krauzego. Od razu postanowiono nadbudować III piętro gmachu, po czym komisja spisała protokół i przystąpiła do dalszej pracy.
Źródło:
„Głos Lubelski” 1923 nr 193 – [http://bc.wbp.lublin.pl/ – dostęp marzec 2017]